muza

sobota, 27 lutego 2016

Rozdział 4 - Rozkaz

***

Niecałą godzinę później przez drzwi Fairy Tail przeszła ostatnia, z wyprawy ratowniczej Lucy. Spojrzała wymownie na Mirajane, która skinieniem głowy odpowiedziała na jej nieme pytanie. Blondynka weszła niepewnie do pokoju, w którym niedawno była z nieprzytomnym exeedem. Teraz na łóżku leży poraniony Natsu. Wendy leczy go od momentu jej wejścia do gildii. Już dość długo siedzi nad poszkodowanym, a zdążyły zabliźnić się tylko te powierzchowne rany. Największy problem jest z dwoma bolesnymi cięciami na brzuchu chłopaka. Wciąż sączy się z nich krew. Po kilku minutach Marvel uznała, że dalsze leczenie nie przynosi efektu. Zabandażowano więc Dragneela i zostawiono w pokoju, by odpoczywał. Lucy podeszła do łóżka i chwyciła jego rękę. Za oknem zapadł zmrok. Połowa gildii, w ponurych nastrojach zabrała się już do swoich domów. Heartfilia postanowiła czuwać przy Salamandrze. Happy spał na jego kolanach. Dziewczyna zabrała z krzesła nieopodal wełniany kocyk i przykryła nim kotka. Po chwili ona również oparła się o krawędź łóżka i zasnęła.

***

Z nad horyzontu wyłaniało się poranne słońce, które powoli budziło do życia Magnolię. W Fairy Tail o tak wczesnej porze jest nawet zbyt cicho. Blondynka ukazała światu swoje brązowe tęczówki, od razu je mrużąc przez oślepiające światło zza okna. Przetarła powieki i zaczęła się rozciągać po niewygodnie przespanej nocy, lekko przy tym pomrukując. Jej uszy dosłyszały znajomy chichot. Uniosła głowę i zobaczyła siedzącego na łóżku Natsu, który patrzył na nią z rozbawioną miną. Poderwała się z miejsca i zasypała go pytaniami - Natsu, jak się czujesz?! Powinieneś leżeć i odpoczywać, coś się dzieje?!
- Spokojnie, przecież nie umieram. - uspokajał żartami zatroskaną blondynkę.
- Nie ma się z czego śmiać! - upierała się przy swoim.
- Tak, jest. Masz śmieszny wyraz twarzy i jakoś dziwnie wcześniej mruczałaś, prawie jak Happy! - blondynka w ostatnim momencie zakryła mu usta, gdy ten zanosił się śmiechem. Wskazała wzrokiem na śpiącego exeeda, i przytknęła palec drugiej ręki do warg, dając Salamandrowi do zrozumienia, żeby był cicho.
- Ciii, panuj nad sobą czasem...- skarciła chłopaka i palnęła w tył głowy.
- Happy śpi tak długo? - nie kontynuował kłótni z maginią choć uważał, że sobie na to nie zasłużył.
- A dziwisz mu się? Zużył ostatnio zbyt dużo mocy magicznej i najadł się sporo nerwów. - blondynka usiadła na łóżku i delikatnie głaskała śpiącego. Po chwili przeniosła wzrok na Dragneela. Jego promienny uśmiech zastąpiło zmartwienie i poczucie winy. Heartfilia przybliżyła się do chłopaka - Nie obwiniaj się. Wszystko już jest dobrze. Jesteśmy w domu. - starała się go pocieszyć. Nie spędziło to zmartwień z głowy Salamandra, jednak uśmiech blondynki go rozpogodził. Nie trwało to długo, gdyż nagle poczuł niemiłosierne kłucie w brzuchu. Sykną, kuląc się i łapiąc za obolałe miejsce. Lucy natychmiast zareagowała - Pokaż to. - rozkazała. Natsu wydukał coś, że to nic i zaraz przejdzie.
- Boli cię cały czas? W nocy też? - spytała, lecz nie dała mu nawet czasu na odpowiedź, gdyż wybiegła z pokoju, a po chwili wpadła z powrotem przez drzwi zaopatrzona w miskę z wodą, bandaże, ręczniki i leki. Mag ognia przez ból nie mógł wiele z siebie wydusić, ale widząc obładowaną przyjaciółkę zaczął się z niej śmiać - Żebyś ty tak szybko się rano zbierała. - w odpowiedzi na zaczepkę dziewczyna usadziła go na krawędzi łóżka i uklękła, by opatrzyć smoczego zabójcę. Miała coś powiedzieć, ale szybko się zawstydziła i zalała rumieńcem. Chłopak popatrzył na nią pytająco, a po chwili zmienił wyraz twarzy na ten z serii "co ci?". Ona cała już czerwona mruknęła - C-Czy mógłb-byś? - odwróciła wzrok. Natsu oświeciło, że ma na sobie koszulkę, więc szybko ją z siebie zdjął, czemu również towarzyszył okropny ból. Blondynka nadal purpurowa zaczęła rozwijać przesiąknięty krwią bandaż. Jej mina zrzedła. Nie chciała oglądać jego ran.
- Nie mogłaś powiedzieć? Ja tu umieram z bólu, a ty co? - zaczął.
- Z-Zamknij się...- chciała się wydrzeć, ale nieopodal wciąż spał Happy - A teraz mów. - uspokoiła się trochę. Natsu skrzywił się, już całkowicie zdezorientowany.
- Co?
- Spałeś w ogóle?
- Nie, bo strasznie chrapałaś... - miał kontynuować, ale dostał mokrym ręcznikiem w twarz. Zaśmiał się zadziornie, po czym wrócił do rozmowy nieco poważniejszym tonem - Nie martw się, Lucy.
Ona nie była tak pozytywnie nastawiona. Jej oczy zaczęły mglić łzy, kiedy zobaczyła dwa, opuchnięte i broczące, skrzyżowane cięcia. Przyłożyła zmoczony zimną wodą ręcznik, i najdelikatniej jak mogła, zaczęła obmywać. Przyniosła ze sobą także maść, którą znalazła kiedyś w swojej starej posiadłości. Wyczytała, że dzięki niej rany szybciej się goją. Zawsze zostawiała ją w domu, jednak teraz cieszyła się, że zabrała ze sobą lek na wszelki wypadek, skoro szła na misję. Za każdym razem, jak przyłożyła ręcznik do ran, widziała, że Natsu zaciskał w dłoniach pościel i przygryzał wargi. Nie chciała się rozpłakać, unikała łez, bo za wszelką cenę pragnęła stać się silniejsza i nie pokazywać słabości. Tłumiła je tak długo, aż w końcu nie zdołała ich utrzymać w ryzach, a krople słonych łez zaczęły mimowolnie płynąć po jej policzkach. Ciało blondynki zadrżało. Dragneel zaraz to zauważył.
- Lucy, płaczesz? - spytał, kładąc dłoń na jej ramieniu. Ta pokręciła przecząco głową i kontynuowała obmywanie ran. Chłopak dobrze wiedział, co widział i mimo bólu, przy niemal każdym ruchu, złapał dziewczynę za nadgarstki i zmusił, by na niego popatrzyła. Teraz mógł zobaczyć twarz Hearfilii, ozdobioną mieniącymi się w świetle łzami, wciąż skapującymi na ziemie. Lucy spuściła głowę, lecz za późno. Natsu zmarszczył brwi i rozluźnił uścisk. W końcu puścił jej nadgarstki i z zaciśniętymi zębami nachylił się nad nią i pogłaskał po głowie mówiąc - Przecież nic mi nie będzie. - uśmiechnął się szczerze. Dziewczyna podniosła wzrok i wytarła jednym ruchem mokre policzki. Odwzajemniła gest i wzięła głęboki wdech, by wyrównać bicie serca.
- Przepraszam. Ciągle tylko płaczę. Nie byłam wtedy z wami, ale przecież i tak nie mogłabym nic zrobić...- przygryzła wargi, zaciskając pięści. Chłopak nienawidził, gdy tak mówiła. Zawsze powtarzała sobie, że jest słaba, ale to dzięki niej Natsu się nie poddawał. Chciał jej to powiedzieć, ale spanikował. Po raz pierwszy nie umiał ubrać uczuć w słowa. Nigdy wcześniej nie wahał się przed mówieniem prawdy, jednak teraz było inaczej. Nie rozumiał jedynie dlaczego. Ostatecznie przemilczał jej słowa. Zabolała go wówczas jego bezradność, nie wydusił z siebie nawet zwykłego "przestań". Pomyślał wtedy, że to on jest tu jedynym słabeuszem.
- Nie wygląda to dobrze. - przerwała ciszę, po czym wyciągnęła pudełeczko z lekiem. Odkręciła wieczko, by zabrać go trochę na palce i przygotowała bandaż. Natsu obojętnie wodził wzrokiem za ruchami dziewczyny. Nie pytał nawet, co to jest za maść. Chciał sam się zabandażować, ale blondynka nie dopuściła go nawet do słowa. Sama się wszystkim zajęła, po czym zniknęła za drzwiami niosąc z powrotem to, co wcześniej zabrała.
- Natsu, jak się czujesz? - po pokoju rozległ się cichy głosik, należący do małego, niebieskiego kotka, który leżał i wpatrywał się przez dłuższą chwilę na smoczego zabójcę.
- Ty nie spałeś? - zdziwił się mag.
- Spałem. Do momentu, kiedy zaczęliście tą uroczą pogawędkę. - powiedział przesłodzonym tonem, który miał coś sugerować - Widać, że się LUUUUBICIE! - zaciągnął w ten swój charakterystyczny, irytujący naszą dwójkę sposób.


Natsu dostał wypieków, które zaraz schował w rękaw koszulki.
- Powyrywam ci te wąsiska! - w progu drzwi pojawiła się blondynka, widocznie rozjuszona podstępem exeeda. Ten błyskawicznie znalazł się za plecami Salamandra, który usilnie próbował ukryć przed Heartfilią swoje rumieńce. Dziewczyna zaczęła wrzeszczeć i wyciągać na siłę kota zza chłopaka, który spuszczał głowę coraz to niżej.
- Natsu, co się dzieje? - spytała, naciągając policzki Happy'ego.
- Natsu jeś cełwony! - krzyczał, rozbawiony, gdy Lucy targała go za wąsy.
- Zamknij się!!! - naburmuszył się Dragneel. Blondynka lekko zdezorientowana przenosiła wzrok z jednego na drugiego, chcąc dowiedzieć się o co im chodzi. Natsu zakneblował pyszczek kotu i sprzedał mu zabójcze spojrzenie. W gildii znów zrobiło się wesoło. Wszystko wracało powoli do normy...lecz na jak długo.


***


   Wiatr porywał do tańca liście drzew i zroszoną trawę. Słońce unosiło się coraz wyżej zmieniając swoją brzoskwiniową barwę na piękny, spokojny błękit. Chmury dryfowały nad widnokręgiem, jakby płynęły po tafli gęstej atmosfery. Wiosna rozpoczęła się na dobre, ukazując swoje uroki. Niewydeptane ścieżki wiodące w nieznane tereny, przemierzał właśnie człowiek o zepsutym sercu, pozbawiony sumienia i współczucia. Jego historia od początku była splamiona krwią. Dźwięki kołysanki, którą śpiewała mu co noc, tak delikatnym i kojącym głosem nabrzmiewają jego uszy do dziś. Tylko ona go rozumiała. Jego ból. Jednak go zostawiła. Smoczy zabójca nie cierpiący na chorobę lokomocyjną, lecz posiadający słuch, który wnika w głąb ludzkiej duszy. Każdy dźwięk w jego zasięgu przetwarzają o kilkadziesiąt razy bardziej wyczulone od innych smoczych zabójców uszy. Przez wiele lat szukał lekarstwa na to skrzywienie. Przestał żywić nadzieję, że Syncopia wróci. Kolekcjonował rozmaite księgi o historii smoków i magii smoczych zabójców, lecz odpowiedź na prześladującą go chorobę znalazł w zupełnie innym źródle. W opuszczonej bibliotece na skraju Ishgaru natknął się na jedną z lektur czarnego maga - Zerefa. Zabrał ze sobą księgę, z której wypisał te słowa:

"Krew plamiąca kołysanki wiersz,
kaleczy uszy, smoczych dusz.
Niech zabiera czerwień i posok skrzep,
zadość uczyni, by zabić ból.
Niech sto kropel weźmie na ów znak,
że godzi się na ten czarny pakt.
I zazna spokoju.
Lecz straci słuch,
dla pokuty znoju, a spiritus movens, Bogu."

Zabierał więc ludzkie życia, by spełnić warunki tej umowy. Spotkał jednak po drodze osobę, która obudziła w nim nieznane mu dotąd uczucie. Jej głos nie ranił mu uszu. Po raz pierwszy mógł wsłuchać się w czyjeś słowa i prowadzić normalną rozmowę. Nie czuł tej niewielkiej odległości między nimi. Odjeżdżając powozem, obserwował odchodzącą kobietę, niosącą w ręku bukiet białych chryzantem. Bał się zbliżyć. Czuł od niej energię, dotąd mu nieznajomą. Żadne księgi nie powiedziały mu kim ona jest. Chciał się dowiedzieć o niej więcej, lecz był przekonany, że już więcej jej nie spotka. Musiał opuścić wioskę, w której tymczasowo bytował. Wystawiono za jego głowę nagrodę, więc zamierzał szybko zniknąć. Przeszkodził mu inny, równie silny smoczy zabójca, którego krew mogłaby zaważyć na jego losie. Wtedy zobaczył ją. W jej głosie słyszał przywiązanie do maga ognia. Postanowił odpuścić, po protu odejść. Przez niego, jej twarz zaniosła się smutkiem i goryczą. Słowa przestrogi płynące z tych ust zabolały go tak bardzo, że nie mógł tego znieść. Chciał na dobre zniknąć. Ukryć się przed światem. Bez końca odtwarzać w głowie kołysankę Syncopii. Zasnąć i już nigdy się nie obudzić. Ma tyle powodów, by zniknąć z tego świata, choć wie, że śmierć nie ukoi wciąż krwawiących od jej słów uszu. Szedł, bez końca i w nieznane.

***

Fairy Tail, jak zawsze tętniło życiem. Były momenty, że oprócz latających stołów i butelek, skrzydeł dostawali członkowie gildii, służący innym za mięso armatnie. Nieco inna atmosfera panowała w gabinecie mistrza. Ósmy siedział na biurku i przekładał nerwowo palce. Dowiedział się od Porlyusici czegoś, co bardzo go zaniepokoiło. Myślał nad tym, co powiedziała mu kobieta. Chciał podjąć jak najszybsze działania w tej sprawie, jednak nie było tak proste jak się wydawało. Uderzył otwartą dłonią o dębowy blat i zeskoczył z niego, kierując się w stronę wyjścia. Nieoczekiwanie przed nim otworzyły się drzwi gabinetu, a w nich zastał lekko poddenerwowaną Heartfilię. Zaprosił ją do środka i zaproponował, by usiadła.
- Mistrzu, czy wiesz więcej niż my? - wypaliła na wstępie.
- Skąd ten wniosek? - odpowiedział pytaniem.
- Intuicja. - uniosła sarkastycznie jedną brew.
- Widziałaś Porlyusicę? - spytał na wpół twierdząco.
- Czyli się nie mylę. - skwitowała blondynka.
Makarov zaśmiał się lekko. Długo myślał nad odpowiednią osobą i chyba już ją znalazł.
- Edgar Sync, jest smoczym zabójcą, co już wiesz. Jako wyjątek wśród slayerów nie cierpi na chorobę lokomocyjną. Może się to wydawać bez znaczenia, lecz posiada jedną słabość, o której wciąż mało wiemy. Cierpi z tego powodu. Zrobiło się ostatnio o nim głośno we Fiore, po tym, jak zabił czterdziestu kłusowników na obrzeżach Crocus. Nie wiemy, jakie ma motywy. - zakończył swój monolog,wyczekując reakcji blondynki.
- Widziałam go, jak jechał w stronę Acalyphy. Rozmawiałam z nim. - zacisnęła w rękach spódnicę - wydawał się taki miły...- nie mogła uwierzyć, że ten człowiek mógł zabrać tyle ludzkich istnień. Nie ma na to usprawiedliwienia.
- Pojedziesz w jego ślad z Erzą. Pomoże wam jedna kobieta.
- Dlaczego?
- Sprowadzimy go do gildii. Natsu ma o niczym nie wiedzieć...




***

Ha! Dałam radę!
Błędy pewnie się pojawią, ale właśnie skończyłam, a jest po pierwszej w nocy...
Dalej nie jest jakiś wybitnie długi, ale zawarłam w nim wszystko co chciałam i to jest ważne ^^
Napiszcie mi, co sądzicie o rozdziale, co Was zaskoczyło, a czego się spodziewaliście i jeżeli coś było nie halo, to też koniecznie mi to wytknijcie~! Kolejny rozdział pojawi się w następną niedzielę, a w środku tygodnia (jak się uda) ukaże się inny post.
Miłej niedzieli~
Bai Bai ♥




środa, 24 lutego 2016

Rozdział 3 - Ratunek

***

Po chwili zakłóceń po obydwu stronach ukazał się obraz. 
- Tak mistrzu? - odezwała się Tytania.
- Musicie wracać - odparł krótko Makarov. 
- Co tak nagle? - zdziwiła się - Czyżby Natsu wrócił? - spytała pełna zapału. 
- Niestety nie, aczkolwiek zlokalizowaliśmy go i posłaliśmy na miejsce czteroosobową jednostkę - zaśmiał się mistrz. 
- Kogo?! - krzyknął Gray, wyrywając Erzie z rąk lacrimę, co nie bardzo jej się spodobało. 
- To wyjawię wam, jak już wrócicie, a teraz jazda do gildii! - odkrzyknął z uśmiechem. Ruchem ręki dał znać Levy, by zakończyła połączenie i tak też zrobiła. 
- Co oni knują...? - zmarszczył brwi mag lodu - Gray...mam ci przypominać, gdzie są twoje maniery? - zza pleców chłopaka wyłoniła się Tytania otoczona jakby mroczą aurą. Ciemnowłosy przełknął głośniej ślinę i skarcił sam siebie w myślach za to, co przed chwilą zrobił. Gajeel rozbawiony przyglądał się brutalności szkarłatnowłosej wsuwając śruby. Miał jednak dobre przeczucia, co do ekipy ratowniczej. 
- Ciekawe ciekawe...gihi


***

  Przed nimi maluje się droga wiodąca do Acalyphy. Kawałek od jej granicy znajduje się wioska, w której bytuje Salamander. Lucy w pełni przygotowana, bogata o garstkę informacji na temat przeciwnika, zmierza na pomoc Natsu, wraz z Happy'm, Wendy i Carlą. Niebieski exeed leci o kilka metrów przed smoczą zabójczynią i kotką. Jego skrzydła mkną z zawrotną prędkością. Cisza również ich napędza. Od czasu do czasu wymieniają się tylko pytaniami, czy żadne z latających towarzyszy się nie zmęczyło. Do miasta pozostało niecałe piętnaście minut. Wszyscy powoli zaczynają odczuwać zdenerwowanie, przed spotkaniem z Dyrygentem.
 - Czy to ta wioska? - wydukała drżącym głosem blondynka.
 - To nie przypomina nawet pogorzeliska - skwitowała Carla.
Wylądowali kilka metrów przed płonącym obszarem, na którym niedawno jeszcze stały budynki, rosły kwiaty i drzewa. Zwęglone budowle, dym unoszący się wysoko pod nieboskłon i jałowa ziemia, zniszczona przez żarłoczny ogień.
- Happy, w górę. - poleciła Heartfilia, na co kotek rychło zareagował i wzbił się w powietrze trzymając blondynkę. Smocza zabójczyni uczyniła to samo. Wraz z Carlą uniosły się wysoko nad ziemię, by zbadać zanieczyszczoną atmosferę. Szkodliwe, gęste  kłęby dymu i popiołu utrudniały oddychanie i ograniczały widoczność.
- Przydałaby się Aquirious...- mruknęła z nutą smutku w głosie. Niebieski exeed spojrzał na blondynkę, która wycierała kąciki oczu, w których zbierały się łzy. Zacisnął ząbki i leciał, omijając zadymiony obszar. Po chwili znaleźli się już po drugiej stronie olbrzymiego ogniska. Happy odstawił Lucy w bezpiecznej odległości i podleciał nieco w przód, gdzie z pomiędzy drzew również wylewał się dym. Oprócz tego, słychać było krzyk, który obydwoje znali bardzo dobrze.
- Karyu no hoko! - mocno zachrypnięty głos odbił się echem w ich uszach.
- Natsu!!! - Happy poleciał się w stronę wydobywającego się dźwięku. Lucy stała, jakby zmieniona w kamień. Nie mogła się ruszyć - Ten poziom mocy magicznej...jest równy Natsu - nie mogła uwierzyć w to, co się właśnie działo.
- Lucy-san! - zawołała niebiesko-włosa magini. Heartfilię rozbudził krzyk smoczej zabójczyni - Wendy? Co jest? -spytała lekko zdezorientowana.
- Znalazłyśmy pana Natsu! - odparła zmotywowana - Happy już tam jest - dodała.
Lucy zaczęła biec w ślady niebieskiego. Przyśpieszone bicie serca spowodowane poziomem mocy magicznej przeciwnika, sprawiało, że drżały jej nogi, jednak nie mogła się zatrzymać. Była tak blisko celu. W końcu znalazła Salamandra. Nie może stchórzyć, nie teraz.

- Gdzie Lucy? - zapytał mag ognia, nie mogąc złapać oddechu.
- Została w tyle - odparł kotek - zaraz cię stąd zabierzemy! - zaczął podnosić różowo-włosego.
- Nie! Skończę z nim. Nie przegram. - uparł się.
- Natsu-san! - krzyknęła z powietrza Wendy.
- Co wy tu robicie? Poradziłbym sobie. - zapewniał. Zaraz jednak uciął rozmowę, widząc odchodzącego wroga - Czekaj tchórzu! Nie skończyłem z tobą!!! - stojąc na chwiejnych nogach, wydarł się tak głośno, że po chwili nie mógł wydać z siebie żadnego dźwięku.
Wtem jego uszy nabrzmiał krótki brzdęk, a przed oczyma mignął cień - Nie lubię hałaśliwych ludzi. - tak szybko jak się pojawił, tak samo prędko znalazł się kilka metrów od smoczych zabójców.
- Nie odpuszczę - odkaszlnął - Karyu no...- ugięły się pod nim nogi. Wypluł skrzeplinę krwi i upadł z hukiem na kolana. Złapał się w pasie, skąd gwałtownie zaczęła sączyć się lepka, czerwona ciecz.
- Panie Natsu! - Marvel rzuciła się na pomoc Salamandrowi. Lucy lekko dysząc dotarła na miejsce. Wśród duszącego kopcu prowadziły ją krzyki jej przyjaciół. Zobaczywszy różowo-włosego, leżącego na gruncie serce jej stanęło. Przeniosła wzrok na obserwatora - "to on" - ta myśl ją przeszyła. Zaraz jednak zmieniła trajektorię i podbiegła do rannego.
- Natsu - uklękła na drżących nogach i położyła rękę na jego ramieniu. Chłopak nie mógł się ruszyć przez okropny ból, jaki powodowało głębokie cięcie na brzuchu. Dyrygent zadał mu już wcześniej jeden cios, a teraz wraz z kolejnym i resztą większych i mniejszych zacięć wygląda, jakby przeciwnik zrobił sobie z niego mozaikę.
Blondynka była przerażona wyglądem przyjaciela. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Z drugiej strony przecież wczoraj rozmawiała z tym, który tak urządził Dragneela. Rozdarła dół sięgającej jej do kolan spódnicy i owinęła materiałem brzuch chłopaka, by zatamować krwawienie. Zacisnęła zęby i zwróciła się do Happy'ego, by ten zabrał stąd szybko rannego. Natsu już nie miał siły protestować i pozwolił przetransportować się exeedowi z powrotem do gildii.
- Wendy, ty też musisz wracać i pomóc Natsu. - uśmiechnęła się nikle do małej wróżki. Nie był to uśmiech na tyle szczery, żeby niebiesko-włosa uwierzyła, że nic jej nie jest, jednak Marvel wiedziała, że musi natychmiast lecieć do gildii - A co z panią? - spytała zmartwiona.
- Poradzę sobie. Wracaj szybko. - powtórnie posłała smoczej zabójczyni uśmiech, z którym ta nie chciała się już kłócić. Po chwili Carla wzbiła się w powietrze wraz z Wendy i szybko zniknęły z pola widzenia Heartfilii. Dziewczyna zmierzyła obojętnym wzrokiem ciemną posturę znajdującą się kilkanaście metrów od niej i rzuciła oschle, świadoma, że jego wyczulone uszy na pewno to usłyszą - Nie radzę robić sobie wrogów z Fairy Tail. Nie pokazuj się lepiej w Magnolii. - odwróciła się na pięcie i zaczęła biec w stronę gildii. Wiedziała, że na piechotę, choćby i biegła nie dostanie się na miejsce szybciej, niż w godzinę. Mimo wszystko, nie zwalniała. Dyrygent uśmiechnął się tylko pod nosem i ruszył swoją ścieżką.



***



   Happy wpadł do gildii ledwo zipiąc. Szybko przeniesiono Salamandra do wolnego pokoju, gdzie będzie można go opatrzyć. Niedługo po nim przez drzwi wleciała Wendy i Carla. Nagle zaczęły mnożyć się pytania, jednakże nie było na nie czasu. Smocza zabójczyni od razu znalazła się przy rannym i rozpoczęła leczyć jego rany. Reszta gildii siedziała ze smętnymi minami, martwiąc się o przyjaciela.
Mistrz siedział w swoim gabinecie, analizując całą sytuację. Jeżeli wróg faktycznie jest tak silny, że mógł pokonać Natsu, to nie są przelewki. Po chwili do jego pokoju wszedł Laxus.
- Puka się. - rzucił na powitanie Makarov.
- Kim jest ten koleś, co tak załatwił zapałkę? - spławił uwagę swojego przełożonego pytaniem.
- Smoczy zabójca dźwięku. Mówi ci to coś? - stał na parapecie z założonymi rękami, wpatrując się okno. Młodszy Dreyar zamilkł. Wieść o nowym smoczym zabójcy, zdawała się go nie ruszyć, jednak stan Natsu mówił sam za siebie.
- Jest silny. Tyle wiemy. - wypalił, dając do zrozumienia Laxus'owi, że rozmowa się zakończyła. Ten wyszedł bez słowa z pokoju i zaszył się z powrotem na tyły gildii. Mimo, że ich pogadanka nie trwała długo, tyle wystarczyło blondynowi, by nakreślić sobie sytuację.
- Wioska pewnie już zniknęła z mapy. - zaśmiał się na myśl, że Natsu zapewne znów wyrządził jakieś szkody, za które trzeba będzie zapłacić.

Niecałą godzinę później przez drzwi Fairy Tail przeszła ostatnia, z wyprawy ratowniczej Lucy. Spojrzała wymownie na Mirajane, która skinieniem głowy odpowiedziała na jej nieme pytanie. Blondynka weszła niepewnie do pokoju, w którym niedawno była z nieprzytomnym exeedem. Teraz na łóżku leży poraniony Natsu. Wendy leczy go od momentu jej wejścia do gildii. Już dość długo siedzi nad poszkodowanym, a zdążyły zabliźnić się tylko te powierzchowne rany. Największy problem jest z dwoma bolesnymi cięciami na brzuchu chłopaka. Wciąż sączy się z nich krew. Po kilku minutach Marvel uznała, że dalsze leczenie nie przynosi efektu. Zabandażowano więc Dragneela i zostawiono w pokoju, by odpoczywał. Lucy podeszła do łóżka i chwyciła jego rękę. Za oknem zapadł zmrok. Połowa gildii, w ponurych nastrojach zabrała się już do swoich domów. Heartfilia postanowiła czuwać przy Salamandrze, Happy zaś spał na jego kolanach. Dziewczyna zabrała z krzesła nieopodal wełniany kocyk i przykryła nim kotka. Po chwili ona również oparła się o krawędź łóżka i zasnęła.








***  

Jestem martwa :< Tyle czekania na nowy rozdział, a ja wam wstawiam takie krótkie...coś  xd
W dodatku z opóźnieniem. 
Gomene~! >///<

Następny za to będzie szybciej :3




niedziela, 14 lutego 2016

Walentynkowy One Shot NaLu - "Wyjątkowy dzień"




Drogi pamiętniku.
Może nie powinnam, ale ciągle myślę, co by było, gdybym była troszkę ładniejsza, może szczuplejsza i odważniejsza. Wiem, że to próżne. Mam świadomość tego, że taka się urodziłam i powinnam być wdzięczna. Jednakże...czuję się gorsza. Gorsza od niej. Tej, która wciąż się przy nim kręci, opowiada mu dowcipy, z których on zawsze śmieje, a jaki piękny ma uśmiech. Są ze sobą blisko. Mam wyrzuty sumienia, bo czasem, gdy na nich patrze, wydają się być aż tak blisko, że boli mnie serce. A ja mówię, że chce tylko jego szczęścia. To kłamstwo. Tak naprawdę chcę mieć go tylko dla siebie, aby mi poświęcał tyle uwagi, co Lisannie. Ale jestem słaba. Zbyt nudna. Bez poczucia humoru. Bez charakteru...
Czasem chciałabym zapaść się pod ziemię albo upadać z wysokiego klifu, by on mógł mnie złapać...

-Lucy! Lucy wstawaj!
   Poderwałam się z łóżka. Zaspanymi oczyma zbadałam sytuację. Dostrzegłam, jak przez mgłę mój pokój. Słyszałam głos taty. Tak, budził mnie, bo kiedy już trzeźwym wzrokiem spojrzałam na zegar stojący na nakastliku, była godzina wpół do ósmej. Wygramoliłam się z pościeli jak najszybciej i pognałam do łazienki. Kiedy zobaczyłam się w lustrze, wiedziałam, że to będzie najgorszy dzień w moim życiu. Moje włosy były strasznie poplątane i odstawały na różne strony. Postanowiłam więc zebrać je wszystkie, w miarę szybko rozczesać i upiąć w wysoki kucyk, a grzywkę, która z całości wyglądała najgorzej, odgarnęłam na prawy bok i spięłam wsuwkami. W błyskawicznym tempie umyłam zęby i twarz, ale niestety nie miałam czasu się umalować. Wróciłam do pokoju, zaczęłam przekopywać szafę i chociaż nie bardzo wiedziałam, co biorę do ręki, nie zastanawiałam się na tym, gdyż dochodziło za piętnaście. Zabrałam pośpiesznie książki, zgarnęłam z biurka torbę i zbiegłam schodami na parter, by się ubrać. Robiąc milion rzeczy na raz krzyknęłam tacie, żeby zostawił mi pieniądze na lunch. 
   Mimo panującego mrozu na przystanek dobiegłam w pięć minut z zegarkiem w ręku. Czułam ulgę, ale bardzo się zdenerwowałam, bo tak strasznie się śpieszyłam, że byłam prawie cała przepocona. Czułam też, że moja nieidealna fryzura, zdążyła się rozwalić. Stanęłam więc na samym przodzie, choć widziałam sporo wolnych miejsc. Bałam się, że mogę nie pachnieć zbyt ładnie, dlatego odizolowana od reszty pasażerów i trzymałam się barierki przy drzwiach. Czekałam, aż zahaczy o ostatni przystanek, jak na zbawienie. Nie zdążyłam bowiem na szkolny autobus, dlatego jechałam miejskim, który zwykł się zatrzymywać niedaleko liceum Fairy Tail. Wypadłam z autobusu jak szalona i przebiegłam na czerwonym świetle, co o mało nie skończyło się dla mnie tragicznie, potem wzdłuż uliczki, skrótem przez plac zabaw i ostatni zakręt, pomijając fakt, że poślizgnęłam się na zamarzniętej kałuży i omal nie wywinęłam orła. Bez zbędnych ceregieli ominęłam wszystkie znajome mi twarze i dyskretnie zostawiłam kurtkę oraz buty w szatni. Zostałam mi jeszcze minuta, więc jak cień przedarłam się niezauważenie do damskiej toalety, by doprowadzić się do porządku. Przemyłam twarz, zrzuciłam z siebie marynarkę i schowałam ją głęboko do torby. Zamknęłam się w jednej z kabin, zdjęłam koszulę i spryskałam ją dezodorantem. Przeglądając się w lustrze poprawiłam granatową spódniczkę i przeczesałam palcami bond kitkę. Ochłonęłam, z mojej twarzy zniknęły rumieńce, fryzura po kilku poprawkach wyglądała lepiej, niż jej pierwsza wersja, a ręce przestały drżeć. Było już chwilę po dzwonku, ale nie martwiłam się tym tak bardzo, gdyż na pierwszej lekcji mieliśmy biologię, z panem Warrodem, a jego klasa znajduje się na przeciwko łazienek. On nigdy nie jest zły, gdy ktoś się spóźni. Już nieco bardziej pewna siebie wyszłam z pomieszczenia i skierowałam się w stronę klasy. Wtem usłyszałam znajomy głos - Lucy! - odwróciłam się i zobaczyłam biegnącego w moją stronę Natsu. Szybko się zarumieniłam, widząc jego szeroki, czarujący uśmiech. Zatrzymał się i spojrzał ciepło na mnie. W końcu spytałam - t-ty też miałeś szybki poranek? - próbowałam być zabawna. Ku mojemu zdziwieniu zaśmiał się tak samo, jak śmieje się z żartów Lisanny - Tak...Zarwałem noc na graniu - złapał się za głowę. Zachichotałam lekko i skinieniem wskazałam na drzwi do klasy. Spytałam, czy wchodzimy, a on wyprzedził mnie i otworzył przede mną drzwi. Na to jeszcze bardziej się zarumieniłam, więc z lekko spuszczoną głową weszłam do klasy, a za mną różowo-włosy. 
   - Przepraszamy za spóźnienie... - rzucił głośno, niezbyt przejętym, a wręcz rozbawionym głosem Dragneel. Pan Warrod nie przerywając swojego monologu, wplótł między słowa krótkie - Proszę nie spóźniajcie się więcej - i dalej kontynuował, jakby ktoś go nakręcił. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu, skąd u takiego staruszka ten słowotok. 
     Zajęłam swoje miejsce w ostatniej ławce pod oknem, którą zaklepałyśmy sobie z Levy i - jak zwykle - plotkowałyśmy sobie po cichu. Po chwili szturchnęła mnie w lewe ramię - Lu-chan! Dlaczego akurat spóźniłaś się na równi z Natsu? - spytała podejrzliwie. Na to pokiwałam przecząco głową i mruknęłam coś, że to tylko przypadek. Ale Levy jest zbyt dociekliwa, by poddać się, po takiej odpowiedzi - Taa...- zaciągnęła wymownie - Nie wciśniesz mi takich bajeczek - sprzedała mi uśmiech mówiący, weź nie ściemniaj i kontynuowała swoje. 
- Co ty sugerujesz? - wzruszyłam ramionami - przecież wszyscy wiedzą, że kręci z małą Strauss - tak przeważnie wszyscy mówili na młodszą siostrzyczkę najpopularniejszej dziewczyny w szkole - Mirajane Stauss. Byłyśmy w dzieciństwie bardzo blisko, ale w gimnazjum się przeprowadziła. Po tylu latach, odkąd wróciła z Crocus, już mnie pewnie nie pamięta. Z rozmyślań o przeszłości wyrwała mnie niebiesko-włosa, która dalej nie zaprzestała argumentować - Z tego co wiem... - udała niewzruszoną - on wcale jej jakoś specjalnie nie traktuje - podparła się łokciami o blat ławki i wlepiła wzrok w ławkę, w której siedziała wcześniej wymieniona wraz z Natsu. Zabrała ręce z powrotem pod ławkę i przygryzła dolną wargę - ona na niego nie zasługuje - wypaliła w złości - uważam, że ty pasujesz do niego o wiele bardziej - dodała wracając spojrzeniem w moją stronę. Spaliłam buraka, więc szybko odwróciłam głowę do tablicy. Po chwili jednak wymamrotałam - Jesteśmy tylko przyjaciółmi Leviś - wtedy zadzwonił dzwonek, a ja poderwałam się z miejsca i z uśmiechem zasugerowałam, żebyśmy poszły do sklepiku, po coś do jedzenia. Levi odwzajemniła gest, lecz nieco niklej i mniej szczerze. Wiedziałam, że nie pasowało jej to, co powiedziałam. Przez całą przerwę odpowiadała tylko na moje pytania i od czasu do czasu coś powiedziała, jednak o Natsu nie wspomniała już do końca dnia. 

   Gdy skończyła się ostatnia lekcja, zaproponowałam Levy, żebyśmy poszły na gofry, ale miała coś załatwić w bibliotece i zaczęła przepraszać mnie bez końca, dlatego uspokoiłam ją, mówiąc, że Juvia też się zgodziła, by ze mną pójść. Teraz, jak o tym myślę, to nie wiem, jak mogła uwierzyć w to kłamstwo. Przecież Juvia Lockser nienawidzi mnie odkąd przez przypadek wpadłam na jej bóstwo - Gray'a Fulbastera. Prześladuje mnie od tego czasu, wykrzykując "rywalka w miłości".  Wychodząc z klasy zobaczyłam niebiesko-włosą prześladowczynię stojącą przy oknie. Jako jedyna nie opuszczała jeszcze klasy, nawet się nie spakowała. Stwierdziłam, skoro jestem wolna po szkole, a ona mieszka niedaleko mnie (ja bym się tak nie cieszyła xD - aut.), może faktycznie zaproszę ją na te gofry. Z drugiej strony nie miałabym też na sumieniu kłamstwa wobec Levy. Po chwili wreszcie zdecydowałam się podejść i zagadać - H-hej - zaczęłam niepewnie. W odpowiedzi Juvia przetarła ręką na nowo parującą od zimna szybę. Wydawała się, nie zwrócić na mnie uwagi, więc stanęłam obok niej - Na co patrzysz? - uśmiechnęłam się nikle. Na to pytanie również nie otrzymałam odpowiedzi. Uniosłam rękę i wytarłam zaparowane szkło, by zobaczyć, co obserwuje Lockser - Juvia cię nie lubi, więc nie chcę z tobą rozmawiać - wypaliła surowo. Poczułam się tym trochę dotknięta ,nawet jeśli dobrze to wiedziałam. Zaraz jednak dodała - ale...powiedz mi, czy on nienawidzi Juvii? - po policzku spłynęła jej pierwsza łza. Zdziwiło mnie to pytanie. Zwróciłam się w jej stronę i zaczęłam - Gray nigdy źle o tobie nie myślał i nie powiedział nikomu złego słowa na twój temat. Nawet, jeśli mówi ci, że jesteś natrętna, wiem, że bardzo docenia twoją obecność. W końcu zawsze przy nim jesteś - uśmiechnęłam się szczerze. Wiedziałam, że to, co powiedziałam było szczere, ona również - Kochasz go prawda? Wiesz to? - spytałam pewnie. Pokiwała twierdząco głową - On też to wie. Na pewno. Gray boi się zaangażować. Stracił bardzo ważną mu osobę, dlatego nie chce przyznać się do tej miłości...przeraża go myśl, że mógłby utracić kogoś równie cennego. Że mógłby stracić ciebie.
   Sama zdziwiłam się, że powiedziałam coś takiego. Nie pytałam już o nic, kiedy zobaczyłam, jak kąciki jej ust unoszą się do góry, po czym układają się do słów - "Dziękuję, Lucy".
Gray zauważył, że stoimy w oknie. Juvia wzdrygnęła. Pomachała temu ekshibicjoniście, opuściła pomieszczenie i na odchodnym wystawiła do mnie język. Wyszło na to, że pomogłam siedzącej samotnie w klasie Juvii, a teraz ja zostałam tutaj i złapałam doła. Usiadłam na ławce i wpatrywałam się na plac przed szkołą. Widziałam wiele par, migdalących się ze sobą, co wydawało mi się nieco dziwne. Przecież zwykle ich aż tylu nie ma. Wyciągnęłam z torby komórkę i spojrzałam na datę. No tak, dziś trzynastego lutego. Już jutro walentynki. Przeniosłam wzrok powtórnie na szybę, za którą zobaczyłam wesołe siostry Strauss, Natsu, Evagreen i Elfmana. Różowo-włosy szedł obok Lisanny. Gdy dotarli do bram, wszyscy rozeszli się w swoje strony. Miałam się już odwrócić, ale...mała Stauss podbiegła do Natsu i rzuciła mu się na szyję. Ścisnęło mnie w gardle, a łzy napłynęły do oczu. Wytarłam je szybko i zdusiłam w sobie gorycz. Znowu zaczynałam się nad sobą użalać, jednak czasem po prostu nie mogłam uwolnić się od tych myśli. 
Pewnie da mu jutro czekoladki. Poczułam, jak coś ukuło mnie w serce. Tak. Jestem po prostu zazdrosna. Jestem najgorsza.


   Wracając do domu mijałam witryny sklepów, w których widniały czerwone, ozdobne serca, prezenty dla zakochanych, czy czekoladki. W każdej z nich widziałam swoje odbicie, bez uczuć, i oczy znużone ciągłym obserwowaniem zakochanych.  
Myślałam, że to dziś będzie mój najgorszy dzień w życiu. Po prostu nie spojrzałam na datę. 
Jedyne, czego chciałam w tym momencie, to spokojnie wrócić do domu. Ale to było silniejsze ode mnie. Moje ciemnobrązowe tęczówki nie mogły już unieść ciężaru łez. Zaczęłam cicho szlochać. Spuściłam głowę w dół, a moje ciało drżało. Obraz zaczął mi się zamazywać. Nie wiedziałam, czy mdleję, czy po prostu łzy zamgliły mi oczy. Rozsypałam się. Czułam się niekochana, porzucona. To, co powiedziałam Juvii, szkoda, że nie jestem tak odważna, jak ona. W wyniku tego wszystkiego poczułam nienawiść do Lisanny. Nie chcę tego. Przecież nie zrobiła mi nic złego, jest taka miła i uczynna. Upadłam na kolana. Czułam wzrok przechodniów ślepiących na mnie jak na dziwaczkę. Słyszałam ich szepty. Nie obchodziło mnie to. Byłam wtedy po prostu wrakiem. Moje uszy zdawały się być niewrażliwe na wszytko, jednakże zawsze będą pragnęły słyszeć ten głos. Wołający moje imię, mówiący, żebym się uśmiechnęła, śmiejący się głośno. Nawet teraz wydaje mi się, że go słyszę. Tak blisko - Lucy! - coś podniosło mnie na nogi. Raczej ktoś. Otworzyłam zapuchnięte od płaczu oczy w zdziwieniu. Dostrzegłam jego zmartwione oblicze. Był tu przy mnie. Czułam jego ciepło. Trzymał mnie w swoich ramionach, jak bardzo kruchą porcelanę. Wszystko było tak nierealne, niczym sen. 
- Natsu?
- Co się stało Lucy?! Dlaczego płaczesz?! - darł się tak głośno, że zwrócił uwagę wszystkich ludzi dookoła.
- N-Nie, to nic...- pociągnęłam nosem.
- Ktoś ci coś powiedział? Kto? Załatwię gnoja...- zaczął mierzyć gapiów wściekłym spojrzeniem - Nie chcę widzieć twoich łez - dodał.
- Ja tylko przypomniałam sobie o mamie - zaśmiałam się nerwowo.
- Nie kłamiesz? - nie mogłam mu skłamać. Jego spojrzenie. Głos. Po prostu nie mogłam. 
- Przepraszam - spuściłam  na powrót głowę. On odsunął mnie od siebie i położył ręce na moich ramionach. Po chwili jedną ręką uniósł mój podbródek do góry. Spojrzał mi w oczy, jakby chciał wyczytać z nich wszystko i cały mój ból wziąć na siebie. Byliśmy tak blisko, bliżej niż kiedykolwiek. Czułam jak gorąca fala przeszywa moje ciało. Jego dotyk był taki delikatny i kojący. Mogłabym trwać w tej chwili już zawsze. Jednak Natsu sprawił, że z moich oczy zniknął cały smutek. Uśmiechnęłam się na tą myśl, co wywołało u niego niemałe zdziwienie. Właśnie zdałam sobie sprawę, że nigdy jeszcze nie pokazałam mu tego jedynego uśmiechu, który przygotowywałam właśnie dla niego.


Zbliżył się do mnie i pogładził ręką mój rozżarzony policzek. Czułam, że jestem dla niego ważna, że teraz liczę się tyko ja. W tej sytuacji, po raz pierwszy nie uznałabym siebie za egoistkę. Byłam po prostu szczęśliwa. Bo mogłam być przy nim. 
Wtedy pochylił się nade mną i spojrzał mi prosto w oczy. Moje serce mocniej zabiło, a ciało zaczęło wrzeć. Oddałam się tej chwili, Natsu zbliżył się jeszcze bardziej, gdy poczułam jego ciepły oddech zamknęłam oczy... on objął mnie i wtulił twarz w moje włosy. Jedną dłonią objął mnie w talii, drugą zaś wplątał w blond kosmyki (myśleliście, że będzie buziak? xD - aut.).

   Szliśmy zaśnieżoną uliczką. Natsu powiedział, że nie puści mnie w takim stanie do domu. To słodkie, że się o mnie martwi. Nawet nie wiedziałam kiedy poczułam się przy nim tak swobodnie, jak wtedy, kiedy jeszcze nie byłam w nim zakochana. Pamiętam ten dzień, kiedy przygotowywaliśmy dekoracje na zakończenie roku. Stojąc na wysokiej drabinie wieszałam balony. Wtedy usłyszałam Erzę, jak woła mnie, bym zeszła i sprawdziła magazyn, bo brakowało jakiś wstążek i ozdób. Schodząc nie trafiłam w jeden szczebel i straciłam równowagę. Drabina się zachwiała, a ja nie zdążyłam się niczego chwycić i zaczęłam spadać. Byłam przerażona. Złapał mnie wtedy Natsu. Czułam, że jego ręce drżały. Popatrzyłam na niego. Wydawał się być spokojny - Nic ci nie jest? - spytał tak chwiejnym głosem. Wiedziałam, że bał się o mnie. Po chwili ocknęłam się i odpowiedziałam z uśmiechem - Nie, wszystko dobrze, dzięki tobie.- serce mocniej mi zabiło. To nie była zwykła wdzięczność. Teraz jestem w pełni świadoma swoich uczuć. Mogę nawet śmiało powiedzieć, że kocham go jeszcze bardziej (za dużo miłości >//< - aut.). Milczeliśmy, odkąd ruszyliśmy spod tamtego sklepu. Chciałam przerwać tą okropną ciszę. Nie zamierzałam z nim rozmawiać o pogodzie, czy coś, ale nie wiedziałam za bardzo, jak zacząć. Wyprzedził mnie:
- Więc? Dlaczego płakałaś?
- Na prawdę nic się nie stało... - wymusiłam na sobie uśmiech.
- Przeze mnie prawda? - nie wiedziałam, co odpowiedzieć. "Tak, to przez ciebie, ale nie martw się ja cię kocham". Nie wiedziałam nawet, dlaczego powiedziałam mu wtedy:
- Wiesz, jutro są walentynki...i tak jakoś.
- Tak jakoś, co?
- Już nieważne...- założyłam ręce do tyłu. Kątem oka zobaczyłam grymas na jego twarzy. Rozśmieszyło mnie to, bo wyglądał zupełnie jak Levy, gdy nie chcę jej czegoś mówić. W pewnym momencie nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem.
- Z czego się śmiejesz - naburmuszył się. Był taki uroczy, nadymał policzki, jak dziecko. Przez to zaczęłam się śmiać jeszcze głośniej. Rozbawionym głosem wydukałam, że ma dziwny wyraz twarzy, a on poczerwieniał ze wstydu.
- Luigi jesteś wredna
- Lucy! - zawsze przekręcał moje imię, żeby mnie zdenerwować. Poczułam się jakby znów było lato, a my leżeliśmy w szczerym polu i obserwowaliśmy chmury. Wspomniałam mu o tym, a on zaśmiał się pod nosem, po czym rzucił we mnie śnieżką. Krzyczeliśmy jak idioci i biegaliśmy po całej ulicy, lepiąc śnieżne pociski w dłoniach. Trafiłam mu prosto w twarz, a ten wpadł w zaspę. Znów zachichotałam na jego widok. Podbiegłam do niego i zaczęłam strzepywać śnieg z głowy i twarzy. Nagle złapał moje dłonie i przyciągną je do ust.
- Marzniesz - popatrzył na mnie marszcząc czoło. Zarumieniłam się jeszcze bardziej, gdyż policzki i nos miałam już purpurowe od zimna. Jego ciepły oddech otulał moje dłonie i sprawiał, że wracało mi w nich czucie. Wstał otrzepał się i zdjął z siebie swój biały szalik. Owinął mnie nim, chwycił za rękę i zaczął powoli iść. Byłam cała czerwona. Moje ciało nie protestowało. Szłam za nim, szczęśliwa, że tu jest i trzyma moją dłoń. Zgodnie z moją instrukcją doszliśmy pod mój dom. Stanęłam pod bramką, podziękowałam i oddałam mu szal. Kiedy miałam nacisnąć klamkę, Natsu krzyknął moje imię, po czym dodał - Mogę liczyć na walentynkę od ciebie, Lucy? - na to pytanie uśmiechnęłam się i odkrzyknęłam - Chyba śnisz! - po czym zniknęłam za drzwiami wejściowymi. Przez niego musiałam siedzieć do późna nad tymi cholernymi czekoladkami. Nie wiedziałam za bardzo, w co je zapakować, ale wygrzebałam z szuflady w pokoju, jakąś wstążkę i folię. Zrobiłam z tego mały pakunek.
 Przygotowałam jeszcze kilka dla przyjaciół i jedną tacie. Lisanna na pewno wręczy mu swoje czekoladki. Nie wiem, czy powiedzieć Natsu, że nie są zobowiązujące. Może nie odwzajemniać moich uczuć. Przed snem dokonałam jeszcze codziennego wpisu:
Drogi Pamiętniku.
Jutro są walentynki. Nie wiem, co robić, ale dam z siebie wszystko.
Nie poddam się.

   Wstałam przed tatą i przygotowałam mu śniadanie. Zostawiłam również czekoladki, które wczoraj przygotowałam i po cichu wyszłam do szkoły. Postanowiłam nie czekać na autobus, tylko przejść się na spokojnie i obserwować poranny śnieg, skrzący się w brzoskwiniowym świetle słońca. Podśpiewywałam sobie cicho w akompaniamencie skrzypiącego pod stopami puchu. W niecałe dwadzieścia minut byłam już pod szkołą. Widziałam po drodze Juvię, która również była rozradowana i trzymała w ręce różową torebkę. Nie trudno się było domyślić, co się w niej znajduje. Ku mojemu zdziwieniu idąc po schodach, zobaczyłam w bocznej alejce Levy. Chwilę wahałam się czy do niej podejść, jednak wycofałam się, gdyż w jej stronę szedł Gajeel - największy buntownik w szkole. Nie chciałam ich podglądać, ale dostrzegłam, jak niebiesko-włosa wręcza "coś" Redfox'owi. Kąciki ust pomknęły mi w górę na ten widok. Ruszyłam dalej. W szkole niemalże wszędzie widziałam grupki dziewczyn chichoczących albo samotnie stojące, widocznie zdenerwowane, zapewne przed wręczeniem swoich prezentów. Przez to, ja również zaczęłam się denerwować. Sunęłam korytarzem do klasy historycznej pana Makarova, gdzie miała odbyć się pierwsza lekcja. Z niepokojem w sercu obserwowałam hol, w nadziei, że nie spotkam jeszcze Dragneela.
   W klasie, przy jednej ławce siedzieli Loki, Jett i Doroy i nawijali zapewne o jakichś pierdołach. Pod oknem siedziały Yukino i Flare. Postanowiłam się z nimi przywitać. Dziewczyny zaczęły krzyczeć i piszczeć, na mój widok, co mnie troszkę zawstydziło, bo chwaliły mój niecodzienny wygląd. Pomyślałam sobie, że mogłam wyglądać, jakbym za bardzo się wystroiła. Zrobiło mi się głupio, ale koleżanki szybko pocieszyły mnie, że wyglądam dobrze. Miałam upięte dwie kitki, które przyozdobiłam czerwonymi wstążkami, zamiast marynarki założyłam różowy sweter z topazową broszką i burgundowe rajstopy. Przy reszcie mundurka, składającego się z granatowej spódnicy, białej koszuli i tenisówek nie majstrowałam, gdyż zabraniał nam tego regulamin.
- Blondyneczko, komu wręczasz walentynkę? - spytała Flare.
- J-Ja? Przyjaciołom, a wy? - wyminęłam temat o mnie. Yukino spuściła głowę i zacisnęła swój pakunek przyozdobiony cekinami i wstążeczkami.
- Myślałam o Stingu, ale on pewnie czeka na czekoladki od Minerwy - mruknęła zrezygnowana.
- Myślę, że powinnaś mu je dać mimo wszystko. - skwitowałam.
- Ja też tak uważam. - poparła mnie Flare. Yukino zmotywowana do działania, skinęła twierdząco głową i zeskoczyła z parapetu. Posłała nam ciepły uśmiech i wybiegła z sali. Czerwonowłosa pożegnała się ze mną, ponieważ musiała wrócić do swojej klasy, więc zostałam sama. Przysiadłam wówczas na tym samym parapecie i wyglądałam zza okna różowo-włosego. "Mówić mu coś, czy po prostu wręczyć" - biłam się z myślami. Z zadumy wyrwał mnie czyiś dotyk spoczywający na moim ramieniu. Odwróciłam się w ową stronę, a moje oczy napotkały Lisannę. Z sekundy na sekundę strasznie się zestresowałam, jednak mimo tego wymusiłam na sobie uśmiech i wydukałam pospolite "cześć, co tam?".  Ona wydawała się być pełna energii, aż emanowała pozytywizmem, który akuratnie mnie przytłaczał do granic możliwości. Jak zwykle padło pytanie o walentynki. Spławiłam je tak samo, jak poprzednio i spytałam o to samo. Mira, Elfman, Laxus, Erza, Cana, Bickslow, Freed, Evagreen i oczywiście Natsu. Jego wymieniła na końcu. Byłam wręcz pewna, że ta jedna będzie zobowiązująca, co dobiło mnie jeszcze bardziej, niż sama jej obceność. Nie pokazując swojego zażenowania zaśmiałam się sztucznie i chcąc jak najszybciej zakończyć rozmowę, skłamałam, że zapomniałam zabrać pieniędzy z kieszeni kurtki i pomknęłam do szatni. To kłamstwo, nie wywołało u mnie poczucia winy, byłam nawet usatysfakcjonowana, że jej w ten sposób umknęłam. W szatni przeglądałam kieszenie, żeby nie wyglądało, jakbym przyszła tam po nic. Nagle usłyszałam swoje imię. Głos, który je wypowiedział, zmroził mi krew w żyłach. Pomyślałam, że chyba nie zaznam dziś spokoju i niechętnie odwróciłam się w stronę rozmówcy.
- Yo!
-Hej Natsu, jak tam?
- Odkąd wszedłem do szkoły, co chwilę zaczepiają mnie jakieś dziewczyny i dają czekoladki. - burknął, jakby strasznie zmęczył się zbieraniem walentynek, o co na pewno konkuruje z Gray'em, który otrzyma ich więcej.
- Znowu założyłeś się z ekshibicjonistą? - mruknęłam obojętnie.
- Wygram to, rozumiesz?! - wrzeszczał napalony, jednak po chwili na jego policzkach ukazał się rumieniec, co mnie trochę zdziwiło.
- Bez jednej osoby mi się to nie uda...- westchnął, odwracając wzrok.
- Hę? Lisanny? - wypaliłam bezmyślnie i wolałam nie słyszeć odpowiedzi.
- Nie, od niej już dostałem.- gdy to powiedział to tak oschle, poczułam, że zaraz podskoczę z radości pod sam sufit. Jednak dalej mierzyłam go pytającym wzrokiem, ukrywając swoje rozradowanie. Nie otrzymałam jej, gdyż przerwał nam dzwonek na lekcje. Pognaliśmy zatem do klasy.
   Wszystkie zajęcia przeminęły zupełnie normalnie i tak samo nudno, jak codziennie, z tym wyjątkiem, że na przerwach wszyscy latali po szkole w poszukiwaniu swoich walentynek. Ja rozdałam już moje, prócz jednej, tej wyjątkowej. Schodząc po schodach, do szatni zatrzymał mnie już po raz setny czyiś głos, który należał znów do Dragneela. Odwróciłam się do niego i spytałam, czego chce. Nie odpowiedział, tylko odwrócił głowę w bok i podrapał się w tył głowy. Lekko zdezorientowana, miałam ponownie zapytać, jednak wyciągnął w moją stronę rękę, a na niej spoczywał małe prostokątne pudełeczko. Wytrzeszczyłam oczy i niepewnie sięgnęłam po pakunek. Popatrzyłam na niego wymownie, a ten kiwnął, na znak, że mam otworzyć. Po usunięciu wieczka, z różowego opakowania, ujrzałam śliczny, pozłacany naszyjnik z niewielkim kryształkiem w kształcie gwiazdki. Zasłoniłam ręką usta, a w oczach wezbrały się łzy. Zaszlochałam, po czym wyjęłam błyskotkę z pudełeczka. Natsu podszedł do mnie i zapiął mi go na szyi. Byłam taka szczęśliwa, że nie liczyło się już dla mnie nic wokół. Rzuciłam się mu na szyję i zaczęłam dziękować. Kiedy się od niego "odkleiłam" i wytarłam kąciki oczu, spytałam - Dlaczego mi to dajesz?
- Jesteś moją gwiazdą na niebie. - zaraz jednak spalił buraka, po tym co powiedział - Jaki beznadziejny tekst....nie wierze. - zakrył dłonią twarz, by ukryć swoje zażenowanie. Zaśmiałam się cicho i wyciągnęłam ostatni podarunek walentynkowy. Wręczyłam mu go i podeszłam bliżej:
- To czekoladki zobowiązujące. Przemyśl to solidnie, zanim je przyjmiesz. - zamiast odpowiedzieć zgarnął mnie do siebie i mocno przytulił. Odwzajemniłam gest, wtulając się w jego tors, wciąż nie wierząc, że ta chwila jest realna. Po chwili rozluźnił uścisk i pochwycił mój policzek. Przejechał kciukiem po dolnej wardze, a moja twarz poczerwieniała natychmiastowo. Zamknęłam oczy i oddałam mu swój pierwszy pocałunek. Trwaliśmy w nim długo, jakby był tym ostatnim. Opustoszała szkoła mogłaby być równie dobrze zatłoczona, nic nie mogło zepsuć tych kilku minut, które dały początek naszej wspólnej historii.


Drogi pamiętniku.
Chyba nie będę mieć czasu na kolejne wpisy, gdyż zapisałam się ostatnio do szkoły muzycznej, więc uczęszczam na popołudniowe lekcje, a jutro wieczorem Natsu zabiera mnie na naszą pierwszą randkę. Trzymaj za mnie kciuki!



***


Myślę, że zrekompensowałam Wam moją długą nieobecność, tym OS. Jest on moim zdaniem za długi, ale nie chciałam go dzielić już na części, bo miałam akuratnie wenę i wolałam zostawić go w całości, żeby nie mieszać. Gdzieś niedaleko środy (to się jeszcze waha) pojawi się rozdział. Każdy kolejny myślę wstawiać, tak jak miało być od początku, czyli w niedzielę wieczorem.
Przeeepraszam, że tak późno go wstawiam, ale miałam dzisiaj zabiegany dzień, a kończyłam pisać kilka minut przed północą >///<
Jeszcze raz gomene misiaczki i życzę wam udanych walentynek~♥ Samemu też fajnie, a nawet lepiej xD

środa, 10 lutego 2016

Ogłoszenia 1#

Hej hej hej!
Może niektórzy zastanawiają się, (wiem, że nie T^T) czemu nie pojawiają się rozdziały...Cóż mam małe problemy w szkole i niesfornego leniucha, który nie pozwala mi nic napisać (po prostu mi się nic nie chce).
ALE...jeśli są osoby, które czytają w ogóle tego bloga (Lu-chan zawsze jest ^^), niech zostawią tu komentarz. Może kogoś jeszcze interesuje ta historia, bo nawet jeżeli nie pojawią się komy i tak będę pisać swoje, ale cóż...jakoś tak milej, jak ktoś mnie wesprze i coś napisze ^^

Trochę ważniejsze ogłoszenie!
Jeśli chciałby ktoś zamówić sobie u mnie one shota, niech śmiało pisze swoje życzenia pod tym postem, tudzież wbija i składa zamówienia tu KLIK !!! W walentynki pojawi się OS z Nalu, ode mnie z tej okazji (chociaż nienawidzę tego święta), więc wyczekujcie do 14 lutego ^^
No to tyle~
Bai bai ♥